2008-06-28

Overseer- Wreckage

To ja dla odmiany zaserwuję coś z innej półkuli muzycznej (notabene znaczniej bardziej mi bliższej), mianowicie elektroniki. I nie używam tu pojęcia "elektronika" w celu asekuracji, po prostu nie bardzo mi podchodzą te wszystkie dziwne "odłamy", które różnią się tylko nazwą a nic świeżego do tematu nie wnoszą. Ale to już temat na inną chwilę, czas wracać do głównego wątku.


Rob Overseer to brytyjski producent, którego nie jeden już próbował zaszufladkować. Jednak jak to bywa z nieprzeciętnymi artystami, jego muzyka nie pasuje do żadnej utartej konwencji i wybijając się ponad zwyczajność daje nam możliwość zaznania geniuszu. Jest to artysta, którego kawałków nie usłyszycie w swoim ulubionym radiu. Choć zapewne wielu z was go nieświadomie zna, bo kto nie kojarzy takich nazw, jak Animatrix czy gra Need for Speed Underground. A to tylko dwa przykłady soundtracków zawierających jego utwory.


Dobra, czas na tzw mięsko, czyli danie głównie. "Wreckage", bo o tej płytce mowa, została wydana w roku 2003 (USA) oraz 2005 (UK). Jest to jak na razie jedyny longplay Roba. Styl płyty można określić jako niezły bajzel, bo mamy tu kawałki szybkie, od razu wpadające w ucho i mające niemiłosiernego "kopa", jak i również chillout... odważnie to nazywając. I właśnie to jest w tej płycie tak wspaniałego- tu nie ma dwóch kawałków utrzymanych w jednej konwencji, nie ma dwóch takich samych układów melodycznych (mocno nieprofesjonalne określenie, ale mam nadzieję, że choć trochę zrozumiałe) czy choćby tak samo dynamicznych utworów. Taka mozaika muzyczna jest genialna w swojej prostocie, bo nie pozwala nam się nudzić. Jak znam życie, znajdą się osoby, które zanim odsłuchają to stwierdzą "przecież przy takim bajzlu to nie może się udać"... Owszem, jest takie zagrożenie, ale w tym przypadku wszystkie utwory (no, może poza ostatnim, ale o nim zaraz) do siebie pasują, choć to w teorii nie jest możliwe. Całe to piękno musi jednak musi mieć gdzieś koniec- i, niestety, tego końca nie ma wraz z końcem płyty. Radość słuchania kończy się po przedostatnim utworze, bo ostatni to... sam w zasadzie nie wiem. To mogłaby być niespodzianka, mógłbym wam nie robić spojlerów... ale co mi tam, napiszę. To jest 20-sto minutowa prognoza pogody, której ja nigdy nie dałem rady całej przesłuchać, tym bardziej, że przez jakieś 10 min jest cisza... Tak, lubię ambient i inne dziwne wynalazki, ale aż takim desperatem nie jestem. Poza tym dziwadłem osobiście nie doszukałem się żadnych uszczerbków. Pozostaje czekać na kolejny album Overseer`a...


Tracklista:
  1. "Slayed"
  2. "Stompbox"
  3. "Supermoves"
  4. "Velocity Shift"
  5. "Horndog"
  6. "Meteorology"
  7. "Aquaplane"
  8. "Doomsday"
  9. "Basstrap"
  10. "Sparks"
  11. "Never"
  12. "Heligoland"

Pozwolę sobie na ocenę, jak to poprzednik zapoczątkował. Ode mnie 8/10 za całość (mówimy zdecydowane NIE szkolnej skali! :) ), jednak jeśli nie przeszkadza dziwne "coś" pod numerem 12 i lubisz eksperymenty z muzyką elektroniczną, to ocena dla Ciebie wynosi równiutkie 10;)

Brak komentarzy: