2008-09-22

Tiësto- Just Be


Kim właściwie jest Tiësto? Oszczędzę wam banałów pokroju "jeden z najlepszych blablabla", czy "geniusz w dziedzinie...". Tiësto to niewątpliwie ikona. Może nawet nie tyle co muzyki, ale naszych czasów. Nie znam osoby, która nie znałaby chociażby mikroskopijnej części twórczości tego DJ-a. Przez lata wyrobił o sobie opinię wręcz cudotwórcy, który każdy dźwięk potrafi przemienić w ucztę dla zmysłów. Jednak taką opinią cieszy się tylko u tych, którzy go...znają. Tak, nie pomyliłem się- większość osób, która kojarzy pseudonim tego muzyka nie zna nic poza jakże oklepanym i (w moim odczuciu) miernym Traffic. Był nawet taki czas, kiedy nie posiadanie dzwonka (koniecznie polifonicznego!) tegoż tytułu było swoistym faux pas. Tylko ten kawałek przemawiał (i- o zgrozo- nadal przemawia!) do świadomości młodzieży, która po przesłuchaniu Traffic-a zazwyczaj wykrzykiwała "za(pipi)iste TECHNO!"... no cóż, spuśćmy na ten aspekt kurtynę milczenia i przejdźmy to płyty...



Krążek (a właściwie krążki), które posiadam, to edycja limitowana- kupiłem bodaj przedwczoraj, w ramach uzupełniania kolekcji płyt z serii "must have". Okładka nie reprezentuje sobą nic specjalnego, jest wręcz biedna- ot, twarz jakiegoś człeka, którego nie kojarzę... a tak w ogóle to idę sobie posłuchać Dody, bo ona fajna jest:) A już całkiem poważnie- Na okładce Tijs, z tyłu dużo nie mówiąca grafika (zdjęcie?), a wszystko utrzymane w kolorystyce srebrno-czarnej. No i się świeci. WOW. Zdecydowanie przyjemniej jest w środku, gdzie wita nas tył książeczki w kolorze srebrnym (a jakże!), oraz dwie płytki. Pierwsza, czarna, to właściwy krążek audio, o którym później. Drugi, czerwony (Czemu akurat czerwony? Srebrny by tu idealnie pasował, ale dobra, nie wnikam...) to DVD zawierające teledyski i nagrania z koncertów, które...też są teledyskami.

Wnętrze książeczki utrzymane jest w miłej, stonowanej kolorystyce- nic nie drażni, nie ma przesytu- jest tylko to, co niezbędne. I dobrze.

Odpalając płytę, pewnie albo już ją znasz, albo chcesz poznać, albo... albo jesteś "Trafficowcem" i po przesłuchaniu pierwszego tracka płytkę wyrzucisz/odłożysz/sprzedasz. Niepotrzebne skreślić. A jaki jest ten pierwszy utwór? To "Forever Today", w swojej pełnej, ponad dziesięciominutowej wersji. Nagranie to nieprzeciętne, w którym każdy miłośnik dobrego trance`u odnajdzie to, czego zapewne szuka- a więc tej płynności, tego nieuchwytnego uczucia, którego się nie da opisać... a skoro się nie da, to nie będę próbował. Track pomimo tego, że długi to potrafi naprawdę zaciekawić- znam go praktycznie od samego początku jego istneinia na scenie muzycznej i do dzisiaj lubię go słuchać, jak i całej reszty albumu.

Z tej pierwszej "przygrywki" przenosimy się do kolejnego utworu- "Love Comes Again". Tu już nie jest tak różowo- utwór owszem, świetny dźwiękowo, jednak tekstowo znowu traktuje o tym, co w tytule. Szkoda gadać, ale co zrobić. Generalnie dobry utwór, choć mocno opatrzony- jest prawie tak popularny, jak...

...Traffic. Szczyt szczytów, największy grzech, jakiego Holender dopuścił się podczas swego żywota*. Już sam fakt "popularności" tego kawałka w wiadomych kręgach odstrasza, a co dopiero sama muzyka. Jak to mówią- jaki odbiorca, taki utwór. Sprawdza się to tutaj wyśmienicie, bo "aparycja" tego dzieła idealnie pasuje do wygolonego Dżordża w sprowadzanym BMW. Koniecznie takim ze światłami a`la Lexus.

Jednak, jeśli uda nam się przebrnąć przez nędzne wyroby, to już do końca będziemy mieli naprawdę błogo- każdy następny kawałek jest delikatnie rzecz ujmując FENOMENALNY. I kropka.

Zaczynamy od Sweet Misery- fantastyczny wokal, muzyka ani na krok jemu nie ustępująca. Że tekst słaby? Może i tak, ale posłuchaj sobie tego kawałka kilka razy, później to samo zrób z "Love Comes Again" i...powinieneś już mieć odpowiedź. Który kawałek jest bardziej intrygujący, który powoduje, że aż chciałoby się zajrzeć co jest za kolejnym "muzycznym rogiem"? Odpowiedzi aż nie wypada podawać...

Nyana. Utwór często pomijany- niesłusznie! Sam kiedyś zbytnio się nim nie przejmowałem, wszystko dlatego, że był tylko "łącznikiem". Służył jako pomost pomiędzy "Sweet Misery" a "UR". Jednak po dokładniejszym wsłuchaniu się w ten fragment CD-ka zrozumiałem, że takie pojmowanie tej perełki było błędem. W sumie nie wiem, czym to jest spowodowane, ale naprawdę mi się to podoba- a może to dlatego, że tak naprawdę tego utworu nie znałem? Cóż, odpowiedzi na to pytanie jeszcze nie znam...

Docieramy do (jak dla mnie) najpotężniejszego utworu na całej płycie- jestem tego w 100% pewien. Gdybyście mnie zapytali o choć jeden powód, dla którego tak jest, to wam nie powiem. Owszem, mógłbym ściemniać, że wokal jest super, że podkład "blows your mind"... ale to nie to. To jest coś innego. Kiedy pierwszy raz słuchałem "UR", wydawał mi się on nieskładny, tak jakby zlepek z kilku pomysłów. Zachwycony nie byłem. oczekiwałem czegoś więcej. Nie człuem do tego kawałka żadnej mięty- nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Co więc spowodowało, że jednak jestem z tymi dwiema literami na stałe? W pewnym sensie zrozumiałem, co się dzieje w tym utworze. Jaki jest jego sens, w jaki sposób próbuje się wedrzeć do mnie- nie robi tego bezpośrednio, nie ma prostych środków perswazji- nie kusi wpadającą w ucho melodią, nie stara się przypodobać przyjemnym wokalem...To coś więcej. To ta magia, której nie da się opisać słowami- to jest właśnie Trance. Przez wielkie T.

Pora na odrobinę chilloutu.. po części. Bo "Walking on Clouds" nie jest kawałkiem, którego słucha się z wybitną łatwością- to nie ten album. Chcecie przykład dającego się łatwo słuchać albumu? Proszę bardzo- Sirens of the Sea by OceanLab... swoją drogą świetny album :) Wracając do chmurek- po poprzednim kawałku można odczuć niedosyt, można wyczuć niezłą mieliznę- ale tak w rzeczywistości nie jest, to wrażenie, które masz po przesłuchaniu "UR". Tak na prawdę utwór ten może się poszczycić ciekawymi strukturami muzycznymi oraz niebanalnością- solidny, pozytywny kawałek. Na pewno na +.

Jest jeszcze inna strona chilloutu... to jak z medalem. Ta druga jest dużo ciemniejsza, a zarazem cięższa i trudniej przyswajalna. Reprezentantem tego "nurtu" jest następny utwór, a mianowicie "A Tear in the Open". Na pierwszy "rzut ucha" to spokojny, nieco melancholijny kawałek, nic specjalnego. Przerzucasz track, zaczynasz myśleć, co dalej... ale w pewnym momencie czujesz, że powinieneś wrócić. Bo coś Cię tam ciągnie- co to jest, tego nie wiesz, ale... ale się przekonasz. Samemu najlepiej, gwarantuję. Jeśli się zdecydujesz na taki powrót, to to, co tam odnajdziesz, może Ci się naprawdę spodobać- niebanalna dawka nostalgii zmieszana z umiejętnym graniem na Twoich uczuciach- przyjemna melodia, przyjemne przeżycie. dla wymagających.

Z "Just Be" jest podobny problem, co z "Love comes Again". Mi ten utwór spowszedniał, choć muszę przyznać, że nadal potrafi zrobić wrażenie- oczywiście pozytywne. Poza tym, tytuł (jak i cały tekst) jest pewnym nawiązaniem do sporego problemu, o którym później.

Na koniec szlagier, klasyk, hymn- nazwij to jak chcesz. Jakkolwiek ten utwór traktujesz i jakiekolwiek masz do niego podejście, to jedno jest pewne- jest to nagranie ponadczasowe. Jeszcze długo będzie rozpoznawany, jestem tego pewien. Jeśli to nie jest dla Ciebie wystarczającą zaletą, to co powiesz na to, że jest w sumie mało znany? Chociaż, jeśli przyjąć, że TAKI kawałek jest mało znany, to i Tiësto jest mało znany. Skąd taka teoria? To proste- znakomita większość postrzega Tiësta jako twórcę kilku hitów, zapominając, że jest to przede wszystkim autor świetnych kompilacji (In Search of Sunrise chociażby) oraz setów, a dopiero później jest artystą nagrywającym solowe płyty.

I to tyle- zmęczeni? Jeśli tak, to dobranoc :) Jeśli nie macie dość, to nie zatrzymuję was i zachęcam do kolejnego przesłuchania tej bądź co bądź fantastycznej płyty- warto. Bo raz na pewno nie wystarczy.

A dla tych, co chcą jeszcze poczytać, mam kilka wolnych przemyśleń. Zastanawiałem się, co dalej z Tiëstem. Jakiś czas temu wydał album "Elements of Life", którego nie przesłuchałem w całości. Ignorancja? Na pewno po części. Uważam, że Holender zatracił pewien zmysł dążenia ku wyznaczonemu celowi. To, co usłyszałem na jego nowej płycie, kompletnie nie pasuje do jego poprzednich popisów. Jest to płyta na wskroś komercyjna, mająca na celu trafić w gusta młodzieży. Jest po prostu za łatwa. Nie ma tego charakterystycznego klimatu, który był obecny u Tiësta niemal na każdym krążku, w każdym utworze. Ja tam ten klimat nazywam "downliftingiem", z racji przeciwnego nastawienia do znanego upliftingu- stylu reprezentowanego m.in przez Armina. Tiësta ceniłem właśnie za to, że potrafił stworzyć utwory niemal smutne, a jednak trance`owe. Był w tym mistrzem, a wraz z nowym albumem... no właśnie, co dalej? Ja tam mam nadzieję, że Tijs pójdzie po rozum do głowy, przesłucha "Just Be" i... po prostu będzie. Po prostu będzie sobą.

*- Do czasu wydania "Elements of Life" ;)

2008-09-09

Wrażenia po Kempie- pierwsze 50%

Nie ma komu zacząć opisywania wrażeń po tym festiwalu- dobrze to, czy raczej źle? Spokojnie, nie chodzi tu bynajmniej o to, że byłam tam do bani i chcielibyśmy to przemilczeć. Odetchnęli? Świetnie, my lubimy spokojnych, nie zestresowanych czytelników;) A tak na poważnie- i- na szybko- było fantastycznie. Nie będę się wdawał w szczegóły, bo ciężko jest to wszystko ogarnąć. Tak więc jeśli chodzi o sprawozdanie z mojej strony, musi wam wystarczyć takie zdanie- mam nadzieję, że za rok będzie jeszcze lepiej. "To da się lepiej?" Pewno, że się da. Zawsze się da;)

To tyle, jeśli chodzi o "raport z pierwszej ręki"- pora na małą nowinę. Jak zapewne wiecie, Metallica wydaje nową płytę. A właściwie, to już wydała... zaraz, zaraz- o co chodzi? Przecież nie przenieśliśmy się od tak w czasie. A może jednak... wszystko za sprawą Francji i ludzi ten kraj zamieszkujących- Death Magnetic (bo to o tej płycie mowa, jakbyście jeszcze nie wiedzieli;) ) została tam omyłkowo wprowadzona przedwcześnie wprowadzona do sprzedaży, przez co możemy dzisiaj doznać szoku wpisując w jakimkolwiek serwisie z torrentami hasło "Metallica". Nie wiem, czy to tylko magia zespołu powoduje taki "natłok" mp3-ek w internecie, ale...a w sumie, to po co się tym przejmować, do premiery zostało niedużo czasu i nie ma co się ślinić na jakieś marne 128kbps... i tyle w temacie. Do przeczytania !

2008-08-08

HIP HOP KEMP 2008

Z niekłamaną przyjemnością informujemy Was, że ekipa musicshed.com w liczbie osób 2 (słownie: dwóch, co stanowi 100% piszących tu ;) ) wybiera się do Hradec Kralove na Kempa:) Nie spodziewajcie się fotorelacji, bo z elektroniki zabieramy ze sobą tylko zegarki i latarki, ale relacji jako takiej - jak najbardziej :) Po więcej szczegółów zapraszamy na stronę hiphopkemp.pl . To tyle ode mnie, właśnie pobiłem rekord na najkrótszą notkę ;)

2008-08-07

Njusów garść

Pierwsza wiadomość: 29/08 to data wydania nowego singla pana Ostrowskiego. Krążek będzie nosić tytuł "Jak nie Ty, to kto?" i oprócz tytułowego numeru znajdą się na nim jeszcze znane z płyty "Big money on the table", oraz "Jestem tylko dzieckiem", a także dwa premierowe tracki - "Dwa razy Gumbao" i "O staniu w korkach". Dodatkowo instrumentale, jednak tylko do numerów z JTTS. W wersji winylowej nie zmieściły się instrumentale do kawałków non album, a Asfalt nie chciał, aby winyl różnił się od CD. Nakład limitowany, 2000 numerowanych egzemplarzy. Cena - 16zł ;)

Druga informacja: Nakładem Asfalt Records (a jakże) 5 września ukaże się płyta kolaboracji o nazwie The Jonesz. Szczerze mówiąc do dziś o nich nie słyszałem, ale po sprawdzeniu kawałków na ich majspejsie, oraz w Radiu Asfalt stwierdzam, że to będzie gruby materiał. Płyta ukazała się już jakiś czas temu w Japonii i tylko stamtąd można było ją sprowadzić do Polski, więc ukazanie się jej w Asfalcie znacznie ułatwia jej zakup ;) Cena asfaltowa - około 30 zł. Tutaj info ze strony asfaltu : "Montreal (Kanada) ma od dawna reputację miasta znanego z genialnych i oryginalnych muzyków, ale od niedawna to także kopalnia talentów z hiphopowego podziemia. To tam właśnie, a dokładnie w Studio 3dB, swoje ścieżki w 2006 roku skrzyżowali: producent patr00 (w paszporcie Patryk Antoniewicz) oraz MC Jesse Maxwell. Dla patr00 uzbrojonego w sampler Akai MPC 2000 XL, bibliotekę winyli i kilka analogowych klawiszy, produkcja muzyczna nie wydaje się procesem sprawiającym zbyt wiele komplikacji. Jego twórczość pełna jest hipnotycznego rytmu, soulowego tempa i muzycznej inspiracji, w sam raz dla plastycznego storytellingu w wykonaniu Jesse'go: "Większość naszych nagrywek w studio to de facto sesje freestyle. Patr00 robi od ręki bit a ja zaczynam nagrywać tekst, który dopiero co napisałem albo wręcz napinam z głowy. To często pozostaje już jako finalny produkt."
Urodzony w Sztumie patr00 przeprowadził się z rodziną do Kanady w 1996 roku. Miał już wtedy za sobą 6 lat ćwiczeń na pianinie. W 2003 udało mu się stworzyć własne studio (3dB Studio), co miało duży wpływ na dalszy rozwój jego umiejętności muzycznych. W 2005 wypuścił do sieci swój debiutancki album "Random Note LP", na którym gościnnie wystąpili polscy i kanadyjscy raperzy. Wyprodukował również płyty polskiego projektu z Montrealu pod nazwą "Ortega Cartel". Jego ostatnim (poza The Jonesz) przedsięwzięciem jest portal 16pads.com poświęcony kulturze MPC/bitmakingu.
Jesse Maxwell urodził się w Toronto, gdzie zjadł zęby freestyle'ując z koleżkami i nagrywając w domu. Po przeprowadzce do Montrealu w 2002 roku, szybko wkręcił się w lokalne środowisko raperów występujących po klubach i barach na mieście. Jednak jego prawdziwym przeznaczniem było spotkanie patr00 w 2006 roku. Ta konfrontacja zaowocowała powstaniem The Jonesz oraz jednego z najciekawszych albumów hiphopowych ostatnich lat - "Season One"."
A sama informacja o albumie prezentuje się następująco: "Genialny album (leżący na muzycznej mapie gdzieś między true schoolem a conscious hiphopem) ukazał się w zeszłym miesiącu w Japonii nakładem renomowanej i specjalizującej się w czarnej muzyce wytwórni P-Vine, tym samym jest to pierwszy przypadek, kiedy płyta, której współautorem jest nasz rodak, najpierw ukazuje się w Japonii a dopiero potem na polskim rynku. Swój udział w produkcji tego wybitnego albumu mają między innymi: Think Twice (produkcje gościnne, w tym rewelacyjny utwór "Lemonade") oraz polscy artyści: Noon (który zmasterował całą płytę w www.audio-games.pl) oraz DJ Daniel Drumz. "
Generalnie rzecz biorąc - jaram się! ;)

2008-07-28

O klasyfikowaniu muzyki słów kilka...

Od paru dni siedzi mi gdzieś z tyłu głowy jedna myśl i jak na złość nie chce mnie opuścić, może w ten sposób się jej pozbędę :) Zastanawialiście się kiedyś jakiej muzyki słuchacie? Hah, większość z Was pewnie odpowie, że pytanie jest przecież banalne - jeden odpowie, że rapu, drugi - rock'a, trzeci słucha techno (techna?) itd... Sporo ludzi powie też na pewno "wszystkiego po trochę". No właśnie - wszystkiego. Wiele jest na świecie osób, które słuchają tylko jednego rodzaju muzyki i są upartymi fanami "techniawek" (aj, sorry... miało być o muzyce;) ), metalu czy czego tam jescze... Założę się jednak, że większa cześć populacji ma bardziej otwarte głowy i słucha różnych gatunków muzyki. Zresztą, tak właściwie to nie o tym miało być. Tak naprawdę chodzi o to, że ostatnio dotarło do mnie, że chyba nie znam się na muzyce... Tzn słucham ile mogę, interesuję się, ale ni cholery nie potrafię czasami sklasyfikować tego, co słyszę, a jak ostatnio zajrzałem w moją "tag cloud" na last.fm to się przeraziłem. Pierwszy przykład z brzegu:
- co to ku*wa jest "trash metal"?
- a słuchałeś Metallici?
- yhm...
- no to odpowiedziałeś sobie na pytanie.
Trash metal??? Dla mnie Metallica to rock... No i tak poczytałem chwile o różnych zespołach. O ile z rapem nie ma jakichś większych problemów (choć mniejsze są - ale o tym zaraz), to kiedy wkraczamy w szeroko pojęty rock, to ja głupieję. Arctic Monkeys - indie rock... I co? Znów nie wiedziałem co to znaczy... Queens Of The Stone Age? Hard rock, desert rock, stoner rock. Myslałem że rock to rock, bez kitu... A wracając do rapu... Nie wiem np jak sklasyfikować Noona (jedyne co przychodzi mi do głowy to muzyka alternatywna, ewnetualnie trip-hop... ale patrze na lasta i widzę ambient, lo-fi, nujazz...), pod żadne klasyfikacje nie mieści mi się Fisz z Emade... Takich przykładów jest znacznie więcej. A jeśli zagłębimy się bardziej w kulture hip-hop, to okazuje się, że warto wiedzieć co to jest eastcoast, westcoast, blablabla... Rzygam tym szczerze mówiąc. Nie wiem co jest co i może ktoś powie, że jestem ignorantem, ale mi tam z tym dobrze :) Po prostu słucham tego, co uważam za dobre i warte tego, aby spędzić z tym czas;) I wbijam w to, jak to się fachowo nazywa. Przecież to wszystko to MUZYKA!

P.S.: A ile zabawy jest z jazzem - jak mówi wikipedia: jazz awangardowy, bepop, big band, chamber jazz, cool jazz, free jazz, grypsy jazz, mini-jazz, modal jazz, neo-bop, post-bop... itd, itp... miłego odkrywania kolejnych kategorii. Ja idę słuchać

2008-07-20

Dzisiaj polecimy z czymś mniej "ę ą" (a może ą ę? ... dobra, chrzanić to) i na pewno nie tak cywilizowanym niż to, co miałem opisać w założeniach, a miało to być liźnięcie szwedzkiego ambientu. Ale o tym kiedy indziej, bo dzisiaj...

Soilwork... why? For metal!

Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że jeśli już zaglądasz na tą stronę, to albo słuchasz rapu, albo zwyczajnie zabłądziłeś i... na dźwięk słów Melodic Death Metal uciekasz gdzie pieprz rośnie, bo nadchodzi apokalipsa... wiesz co? Lepiej biegnij szybko, bo ta apokalipsa ma moc!

Do rzeczy- czym jest MDM? Dla laika- darcie ryja z śpiewanym (melodyjnym) refrenem. A dla zorientowanego? Zorientowani wiedzą, co to jest i ich akurat uświadamiać nie trzeba:)

Od razu postawię ryzykowną tezę- że płyta "Figure Number Five", bo o niej będę się rozpisywał, to małe (tylko?) mistrzostwo świata. A już na pewno w skali całej twórczości szwedzkiej kapeli. Wszystkie utwory, zaczynając od "Rejection role" a kończąc na "Downfall 24" mają w sobie tą energię, tą siłę, za którą ludzie pokochali ten gatunek muzyczny. Że chaotyczne? Że niespójne? Że to tylko puste darcie ryja? Wybacz, ale jeśli identyfikujesz się z takimi argumentami, to ja się sprzeczał, bo

a) słuchasz Radyja i będę miał na głowie jakieś bojówki

b) masz 2 paski i będę miał na głowie czarne BMW

Do czego zmierzam? Ano do tego, że aby pokochac tą płytę (i całą muzykę tego typu) trzeba mieć przekonanie i... wbrew pozorom i stereotypom wrazliwość muzyczną. Ona dostaje mocne baty sposobem jej traktowania przez ciężkie riffy i wyczyny wokalne, ale uwieżcie mi- warto, bo to przyjemne.

I to w zasadzie tyle- krótka recenzja (a gdzie ja w ogóle opisałem choćby zawartość płyty? Świat schodzi na psy, zdecydowanie...)

A jeśli dalej nie wiem z czym to się je, to proszę bardzo, teledyski:





2008-07-16

Sinuous Productions - The Jazz Council

Powiem szczerze - nie mam weny do dłuższej recenzji, napiszę więc kilka zdań. Po pierwsze - płytkę poznałem dzięki NoNaMe'owi (profil na last.fm i blog przez niego współprowadzony ), za co należą mu się podziękowania :) Po drugie - Sinous Productions to grupa naprawdę mało znana, o czym może świadczyć chociażby fakt, że na last.fm mają zaledwie 9k przesłuchań. Ale mało znana nie znaczy przecież słaba, a w tym wypadku jest zupełnie odwrotnie - The Jazz Council to świetna płyta łącząca jazz z hip hopem. Wyszło to chłopakom naprawdę zacnie, album praktycznie nie ma słabych momentów, osobiście słucham non-stop od trzech dni. Jednym słowem polecam. Warto poszukać:) A za rekomendację niech najlepiej posłużą te dwa numery: